wtorek, 2 lutego 2016

Zjawy, trupy, demony i potwory, czyli co straszy w RPA ;-)

Jak chyba każde miejsce na ziemi, RPA ma swoje straszne historie: o duchach, nawiedzonych miejscach czy okrutnych morderstwach. Wiele z nich jest głęboko zakorzenionych w licznych kulturach, które znajdziemy w tym kraju; inne mają swoje źródło w stosunkowo niedawnych wydarzeniach i nadal oddziałują na wyobraźnię. W Klubie Polek na Obczyźnie w lutym i marcu codziennie dzielimy się, na zmianę, pomysłami na to, jak przetrwać zimę (zajrzyjcie do Białego Małego Tajfuna z Kunmingu w Chinach, która wczoraj pisała, jak marznie tam okrutnie, choć zimy nie są wcale srogie!) oraz opowieściami przerażającymi lub śmiesznymi z naszych rejonów. Oto kilka najpopularniejszych południowoafrykańskich legend, zjaw i paskudnych postaci :-) 

1. Każdy chyba słyszał kiedyś o Latającym Holendrze, prawda? Legenda o tym statku-widmie wywodzi się z XVII wieku, kiedy w okolicach Przylądka Dobrej Nadziei rozbił się okręt pod dowództwem holenderskiego kapitana Hendrika Van der Decken. Według podań rozpętał się sztorm i załoga domagała się, by jak najszybciej zawinąć do leżącej nieopodal Zatoki Stołowej, ale krewki kapitan uparł się, że opłynie Przylądek pomimo szalejącej burzy. W furii wyrzucił nawet za burtę przywódcę buntu załogi. Różne są wersje tego, co nastąpiło później. Według jednej, kapitanowi objawiła się anielska postać, której on nie tylko jednak nie uczcił, ale wręcz wystrzelił do niej z pistoletu. W odpowiedzi usłyszał, iż on i jego załoga nigdy nie zaznają spokoju i będą żeglować po wsze czasy, przynosząc nieszczęście wszystkim napotkanym na swojej drodze. Z kolei w najbardziej znanej adaptacji legendy, gotyckiej powieści "Okręt widmo" Fredericka Marryata, kapitan przysiągł na relikwie Krzyża świętego swojej żony, bluźniąc przy tym straszliwie, że opłynie Przylądek choćby miał żeglować "do sądnego dnia". I Bóg go wysłuchał ;-) Odtąd Latający Holender dryfuje po oceanach, a spotkanie go to zły omen, który doprowadza do tragedii.


The Flying Dutchman, Charles Temple Dix 
Historia o Latającym Holendrze przetrwała stulecia i nie tylko inspiruje artystów (na jej podstawie Wagner napisał słynną operę, wspomniany Marryat popularną powieść, nie wspominając o autorach licznych obrazów, filmów, jak "Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka", komiksów, czy piosenek), ale też wciąż intryguje, gdyż doniesienia o tajemniczym statku, wyglądającym jak galeon i otoczonym dziwną poświatą, pojawiają się aż do XX wieku. Najbardziej znanym świadkiem tego widoku jest chyba brytyjski książę Jerzy, który później został królem Jerzym V. Miało to miejsce w 1881 roku u wybrzeży Australii. Książę Jerzy twierdził, że widział statek bardzo wyraźnie, a marynarz, który spostrzegł go pierwszy, następnego dnia spadł z masztu i zginął na miejscu. Zła wróżba się wypełniła... 

2. Skoro już jesteśmy przy zjawach, to RPA ma też swoją wersję popularnej na świecie legendy miejskiej o znikającym autostopowiczu. Historia o duchu z Uniondale ma swój początek w 1968 roku. Podczas burzowego weekendu wielkanocnego młoda para jadąca samochodem miała wypadek w pobliżu miasteczka Uniondale w regionie Karru Małe w Prowincji Przylądkowej Zachodniej. Dziewczyna, Maria Roux, spała na tylnym siedzeniu Volkswagena Garbusa, gdy jej narzeczony stracił nad nim panowanie, i zginęła na miejscu. W Wielki Piątek 1976 roku pojawia się pierwsze doniesienie o młodej kobiecie stojącej przy drodze w tej samej okolicy. Przejeżdżający akurat niejaki Anton Le Grange zaoferował, że ją podwiezie. W samochodzie próbował nawiązać rozmowę, ale dziewczyna nie odpowiadała. Gdy w końcu zerknął w lusterko wsteczne, zdał sobie sprawę, że na tylnym siedzieniu nikogo nie ma... Zaniepokojony podjechał do posterunku policji w Uniondale, by zgłosić ten dziwny przypadek. Dyżurny funkcjonariusz o nazwisku Potgieter wsiadł w swój samochód i podążył za pojazdem Le Grange'a w kierunku miejsca, z którego zabrał on dziewczynę. Gdy znajdowali się tuż obok tego punktu, policjant zobaczył, jak tylne drzwi samochodu Antona otwierają się i zamykają. Nie dowierzając, kazał mu jechać kawałek dalej z włączonymi światłami wewnątrz auta, by mieć pewność, że to sam Le Grange nie bawi się drzwiami. Drzwi jednak znów otworzyły się i zamknęły same. Wrócili obaj do Uniondale, nieco roztrzęsieni, a Potgieter na wszelki wypadek zamknął posterunek na noc. Gdy później pokazano Antonowi zdjęcia młodych kobiet, w tym nieżyjącej Marii, by zidentyfikował tajemniczą autostopowiczkę, wybrał bez wahania właśnie ją... Duch nieboszczki od tamtej pory dość regularnie nawiedza, głównie motocyklistów, w Wielki Piątek właśnie. Niektórych mocno straszy, gdyż przejeżdżając obok miejsca wypadku, czują nagle, jak ktoś obejmuje ich w pasie lub wali pięścią w kask. Kierowcy z kolei słyszą też przeraźliwy śmiech i odczuwają nagły chłód w samochodzie. Jeśli więc kiedyś znajdziecie się na tej drodze w okresie wielkanocnym, uważajcie na tę niską, długowłosą brunetkę, ubraną w ciemne spodnie i kurtkę, stojącą przy drodze i czekającą na podwiezienie...
Maria Roux (źródło: http://www.geni.com/people/Maria-Charlotte-Roux/6000000029757000923)

3. Jeśli lubicie zwiedzanie z duchami w tle, to w RPA można na przykład wybrać się do Kimberley w Prowincji Przylądkowej Północnej, miasta słynącego z kopalni diamentów założonej w XIX wieku, i pozostałej po niej Wielkiej Dziury (Big Hole). Duchów tu co niemiara, bo i trup ścielił się tu gęsto - zarówno w wypadkach w kopalni, jak i podczas drugiej wojny burskiej i oblężenia miasta między październikiem 1899 a lutym 1900 roku. Kimberley ma prawie 160 nawiedzonych budynków (oficjalnie uznanych przez ekspertów od wydarzeń paranormalnych!), a kolejnych 200 czeka na weryfikację. Jest więc biblioteka Africana, gdzie szamocze się niespokojny duch pierwszego bibliotekarza - wypił arszenik, gdy wyszło na jaw, że fałszuje księgi rachunkowe. Obecnie zrzuca czasem na zwiedzających książki z półek albo stuka filiżankami ok. godziny 16. Z kolei w hotelu Kimberley Club duch kelnera serwuje dania w jadalni, a na schodach pojawia czasami zjawa kobiety ubranej w XIX-wieczny strój. W lokalnym muzeum, które kiedyś było klasztorem, przechadza się widmowa siostra zakonna, a w dawnej siedzibie potentata diamentowego De Beers duch psa wyje na ganku. Na polach bitwy też nie brakuje zjaw, na przykład w Magersfontein najlepiej być w księżycową noc, by usłyszeć szkockie dudy (w drugiej wojnie burskiej brała też udział szkocka brygada) i migoczące światełka latarni żołnierzy przenoszących rannych na noszach. Podobno połowa odwiedzających była tego świadkami... Nocnych wycieczek z przewodnikiem w Kimberley jest kilka, można sobie wybrać, które duchy najbardziej chcielibyśmy spotkać!
Jeden z duchów z Kimberley - w bazie wojskowej Regiment's Drill Hall  (źródło: http://roadtravelafrica.com/2011/09/14/kimberley-and-its-ghosts/)

Jadalnia w Kimberley Club, gdzie dania podaje duch kelnera (źródło: http://roadtravelafrica.com/2011/09/14/kimberley-and-its-ghosts/)
Johannesburg też ma swoje duchy, na przykład w szpitalu dziecięcym Old Transvaal. Straszy tam Daisy de Melker, która pracowała tam jako pielęgniarka i zapoznała się przy okazji z różnymi truciznami. Wykorzystała tę wiedzę później, by zamordować swoich trzech mężów (co ciekawe, wszyscy byli hydraulikami), trując ich strychniną, oraz własnego syna, któremu zaaplikowała arszenik. Motyw? Pieniądze, które po małżonkach dziedziczyła. A biedny syn podobno też miał chętkę na majątek po ojcu, więc mama postanowiła usunąć konkurenta. I to właśnie jego nagła śmierć, niby na malarię mózgową, wzbudziła podejrzenia rodziny jej drugiego męża. Ekshumowano zwłoki nieszczęsnych meżów i syna, i potwierdzono, że zostali otruci. De Melker została skazana na śmierć przez powieszenie, wyrok wykonano 30 grudnia 1932 roku w Pretorii. Jej proces trwał 30 dni, a sala sądowa pękała w szwach. Niektórzy gapie nawet płacili, by móc do niej wejść.
Daisy de Melker (źródło: http://www.gauteng.net/guide/gauteng_personalities/daisy_de_melker/)
4. Kontynuując wątek o trupach, to jedno z najbardziej makabrycznych morderstw, jakie udokumentowano w RPA, miało miejsce w 1964 roku. 27 października tego roku młody nauczyciel Robert Bekker dokonał mało przyjemnego odkrycia: na brzegu jeziora Boksburg (niedaleko Johannesburga) znalazł walizkę, a w niej tors kobiety (bez głowy i nóg), owinięty w plastik, papier i prześcieradło. Nie żyła od najwyżej 2 dni. Choć na jej ciele widoczne były liczne rany od noża, szybko ustalono, że zadano je już po jej śmierci. Najpierw została bowiem pobita, a potem poderżnięto jej gardło. Bazy danych osób zagionionych i analiza odcisków palców nie przyniosły żadnych rezultatów. Sprawa trafiła na nagłówki gazet w całym kraju, lecz tożsamość kobiety nadal pozostawała tajemnicą. 7 listopada podczas regat na jeziorze Wemmer w Johannesburgu wyłowiono z wody plastikową torbę, która zawierała... nogi ofiary. Jednak bez głowy nadal nie było wiadomo, kim była nieszczęsna kobieta. Dopiero 17 grudnia dwóch chłopaków łowiących ryby w jeziorze Zoo Lake w Johannesburgu złapało na wędkę kolejną torbę - jej zawartości możecie się domyślić. Głowa była w stanie zaawansowanego rozkładu i brakowało jej zębów, lecz już następnego dnia opublikowano portret pamięciowy na podstawie dokładnych analiz patologów. Mimo to minęły aż cztery lata, zanim dotarto do zabójcy. Okazało się, że córka ofiary, Catherine Cronje, zgłosiła się na policję i potwierdziła tożsamość kobiety jako Catherine Burch jeszcze w 1964 roku, ale jej rodzina i narzeczony odwiedli ją od zamiaru zidentyfikowania zwłok w kostnicy. W ten sposób po roku sprawa została zamknięta: powód śmierci podano jako "nieustalony", a zamordowaną pochowano. W 1968 roku Catherine postanowiła jednak dotrzeć do prawdy. Sprawę otwarto na nowo i w pierwszej kolejności postanowiono odszukać męża Catherine Burch, którego nikt nie widział od 4 lat. Okazało się, że po śmierci Catherine pan Ronald Burch złożył w pracy wypowiedzenie, poinformował pracodawcę żony, iż ta poważnie zachorowała i już nie wróci do pracy, odebrał jej zaległą pensję i zniknął. Ustalono w końcu, że zamieszkał u swojej matki w Johannesburgu. Kobieta na początku nie chciała przyznać się do tego policji, ale w końcu uległa i dała funkcjonariuszom klucz do pomieszczenia na tyłach ogródka. Gdy policjanci otworzyli drzwi, zastali Ronalda stojącego na środku pokoju z kablami elektrycznymi w rękach, podłączonymi do kontaktu. Nacisnął włącznik i na oczach policji popełnił samobójstwo. Motywu zbrodni nigdy więc nie poznano...

Z Jeziorem Wemmer, w którym znaleziono nogi Catherine Burch, wiąże się także postać Cedrika Maake, zwanego Zabójcą z Wemmer. W 1996 i 1997 roku zamordował on co najmniej 27 osób. Skazano go w 2000 roku na 27-krotność dożywocia (jedno dożywocie za każde z 27 morderstw, które mu udowodniono) plus 1159 lat i 3 miesiące za 26 usiłowań morderstwa, 14 gwałtów, 41 rozbojów i wiele mniejszych wykroczeń. W sumie wyszło 1340 lat więzienia. W RPA kara śmierci została zniesiona w 1994 roku, więc Maake nadal siedzi...

5. Czas na bardziej tradycyjnego południowoafrykańskiego stwora - poznajcie Tokoloshe! Ten mały, złośliwy demon, wyglądający trochę jak mała małpa o czarnych włosach na całym ciele, często mieszka blisko wody, która czyni go niewidzialnym (może też połknąć kamyk, by osiągnąć ten stan). Można go wezwać, gdy chce się nastraszyć dzieci, ale też w celu sprowadzenia choroby, innego nieszczęścia, czy nawet śmierci na daną osobę. Wypędzić go może jedynie N'anga, czyli szaman. Tokoloshe (zwany także Hili) przyjmuje różne formy i jest zdolny do różnych psot i mniej lub bardziej paskudnych czynów, zależnie od regionu i społeczności. W wielu tradycyjnych domostwach nadal wierzy się, że łóżko musi znajdować się odpowiednio wysoko ponad podłogą, by Tokoloshe nie wkradł się do niego i na przykład nie odgryzł śpiącemu palca u nogi czy nie zgwałcił śpiącej kobiety (demony te mają ponoć bardzo wybujałe przyrodzenie)... Dlatego pod każdą nogę łóżka podkłada się cegłę. Lud Xhosa ma w swoim repertuarze sporo historii o morderczych zapędach Tokoloshe'a. Jednak mówi się też, że ten chochlik jest ze swojej natury psotny, ale nie czyni krzywdy. Dopiero gdy dostanie się w niewolę wiedźmy, staje się złośliwy i agresywny. Wiele osób wierzy też, że wiedźmy trzymają Tokoloshe'a, by zaspokajał je seksualnie...
Można sobie kupić taką marionetkę na http://www.africarve.co.za/puppets.htm

6. Na zakończenie czas na potwory z prawdziwego zdarzenia! Zuluski Inkanyamba mieszka w wodach u stóp Wodospadu Howick na rzece Umgeni w prowincji KwaZulu-Natal. To wielki wąż o głowie przypominającej koński łeb, a jego gniew wywołuje letnie burze, które w tych rejonach są bardzo gwałtowne. Inkanyambę znają też Xhosa i od wieków wywołuje trwogę u nich i Zulusów. Nawet niektóre malowidła naskalne w jaskiniach prowincji KwaZulu-Natal przedstawiają tego typu stwora. Możliwe, że był to jakiś gatunek wielkiego węgorza...

Wodospad Howick
Image result for inkanyamba
Inkanyamba (źródło: http://roadtravelafrica.com/2013/09/12/the-inkanyamba-legendary-water-monster-of-south-africa/)
Innym mitycznym stworzeniem dla Zulusów, Xhosa oraz Pondo jest Impundulu, czyli "ptak błyskawic". Przyjmuje on postać czarno-białego ptaka wielkości człowieka i gdy chce złożyć jaja, za pomocą skrzydeł i szponów przywołuje pioruny i burze. Kojarzycie tajemnicze kręgi w zbożu, które pojawiają się w różnych kulturach? W RPA są to miejsce lądowania Impundulu i uderzenia grzmotu. Można spróbować wygrzebać jajo tego ptaka i zetrzeć jego skorupę na proch. Gdy wymiesza się ją z odpowiednimi składnikami, powstała mieszanka sprawi, że piorun trafi naszego wroga. Impundulu jest też krwiożerczy, przypisuje mu się wręcz wampiryczne skłonności. To powiernik czarownic i szamanów, którzy wykorzystują jego tłuszcz do produkcji tradycyjnych lekarstw. Impundulu można zabić jedynie ogniem, choć niektórzy twierdzą, że jest on nieśmiertelny. Jego legenda ma się dobrze - w 2005 roku skazano mężczyznę, który zamordował dwuletnie dziecko wierząc, że jest ono wcieleniem Impundulu... 
https://roadtravel1.files.wordpress.com/2015/02/ken-wilson-impundulu-notxt.jpg
Ptak wyglądający jak ten powyżej istnieje naprawdę - nazywa się Hamerkop (po polsku to waruga) i wygląda tak:
https://roadtravel1.files.wordpress.com/2015/02/derek-ramsey-hammerkop.jpg
Nie jest wcale taki wielki ani krwiożerczy, o czym sama się przekonałam w Parku Narodowym Mapungubwe, gdzie ptaki te miały swoje gniazda nad moim namiotem :-) Ale z jakiegoś powodu mit o ich powiązaniach z piorunami funkcjonuje nie tylko w RPA, ale także na przykład wśród Buszmenów na Pustynii Kalahari, a na Madagaskarze wierzy się, iż zniszczenie gniazda warugi spowoduje u sprawcy trąd. 

Mam nadzieję, że podobał Wam się ten wpis :-) Jutro w Klubie Polek znów będzie o zimie w Azji, tym razem opowie o niej Majia z Tajwanu, a w czwartek kolej na Anię z Wiednia i jej śmieszne lub straszne historie z Austrii :-) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz