piątek, 4 września 2015

Mozambik - część pierwsza (Archipelag Bazaruto)

Na tygodniowe wakacje do Mozambiku pojechałam w kwietniu. Można tam z Pretorii pojechać samochodem, ale żeby zaoszczędzić czas zdecydowaliśmy się jednak na samolot. Mozambik to duży kraj, 2,5 raza większy od Polski, i popularny wśród Południowoafrykańczyków jako kierunek wakacyjny ze względu na przepiękne tropikalne plaże. Ja bardzo chciałam zobaczyć jeden z obłędnie wyglądających na fotografiach w internecie archipelagów: Bazaruto lub Quirimbas. Ten pierwszy jest bliżej i nieco łatwiej (i taniej) się do niego dostać, więc ostatecznie to właśnie tam zawitaliśmy.

Z Johannesburga do miejscowości Vilankulo (albo Vilanculos, obie pisownie są w obiegu), która jest właściwie rybacką wioską, leci się ok. półtorej godziny. Widoki z samolotu są fantastyczne, zresztą sami zobaczcie!







Gdy wysiedliśmy z samolotu, w twarz buchnęło nam gorące, wilgotne powietrze i morska bryza. W Pretorii robiło się już wtedy coraz chłodniej, czuło się nadchodzącą zimę, była to więc dobrą pora na wyjazd do Mozambiku, żeby się trochę pogrzać, ale też nie ugotować. W kwietniu-maju kończy się tam pora deszczowa, więc zimowe miesiące w RPA (które w Pretorii i Johannesburgu dają się we znaki naprawdę przejmującym chłodem) to najlepszy czas na wizytę, bo mozambikańska zima oznacza nie tylko porę suchą, ale też nadal ciepłą. Natomiast tamtejsze lato jest nie tylko bardzo gorące, ale i deszczowe, więc wilgotność powietrza bywa trudna do zniesienia. Znajomi pojechali raz na Boże Narodzenie i przez większość czasu albo siedzieli w chłodnym basenie, albo w klimatyzowanych pomieszczeniach ;-)

Baza noclegowa w Vilankulo jest dobrze rozwinięta. My spędziliśmy pierwsze kilka dni poza miasteczkiem, w niesamowicie zaaranżowanym, malutkim kompleksie zwanym Marimba. Zbudowało je młode małżeństwo ze Szwajcarii, Isabelle i Marcel, i w tej chwili również tam mieszkają ze swoim małym synkiem. Wyrąbali kawałek buszu przy plaży i zbudowali domki na palach. Jest ich zaledwie sześć, więc nawet gdy wszystkie są zajęte, to nie ma tam tłumów. Do plaży idzie się kilka minut ścieżką wśród zarośli, i poza pojedynczymi miejscowymi rybakami czy mieszkańcami okolicznych wiosek nie spotkamy na nich nikogo innego. Raj na ziemi. Domki nie mają łazienek, znajdują się one w oddzielnym budynku, ale daleko chodzić nie trzeba. Ciemno zaczyna się robić ok. 17:30 i wywieszane są wtedy lampiony ładowane energią słoneczną. Prąd pochodzi z generatora i wyłączany jest o 22. Można wtedy podziwiać rozgwieżdżone niebo...









Do głównej wyspy Archipelagu Bazaruto jest stąd dość daleko, choć widać ją na horyzoncie. Jednak z Marimby można popłynąć na wysepkę dużo mniej znaną i popularną wśród turystów, bo do niej z kolei jest za daleko z samego Vilankulo. Wybraliśmy się więc na wycieczkę motorówką na Ilha de Santa Carolina. Znajdują się na niej ruiny hotelu, zbudowanego w 1962 roku, który do wybuchu wojny o niepodległość był popularną miejscówką dla zamożnych podróżników. Odwiedził go podobno m.in. Bob Dylan i według popularnej legendy to właśnie tutaj, na hotelowym fortepianie, skomponował swoją piosenkę "Mozambique". Obecnie można chodzić po tym, co zostało z kompleksu, zadumać się nad przeszłością tego kraju, podziwiać biały piasek i krystalicznie czystą turkusową wodę wokół wyspy... Niektóre elementy dekoracji hotelu są nadal widoczne, widać też wyraźnie styl lat 60. W pokojach są jeszcze resztki wanien i sedesów, a w kuchni zlewów i kuchenek. 

Szwajcarscy właściciele Marimby opowiedzieli nam historię jednego z gości, który pozornie zabrał do Mozambiku na wakacje swoją dziewczynę, a w rzeczywistości z pomocą Marcela i Isabelle zorganizował ceremonię ślubną w kaplicy na Santa Carolinie. Plan był taki, że na wycieczkę na wyspę zabierze parę Marcel wraz z niby lokalnym przewodnikiem, a w rzeczywistości księdzem, gość oświadczy się, jego wybranka powie "tak", po czym od razu odbędzie się ślub! Wszystko szło zgodnie z planem do momentu, gdy para, którą ksiądz i Marcel zostawili samym sobie, dość długo nie wyłaniała się z cichego zakątka plaży, na której pan postanowił poprosić dziewczynę o rękę. Gdy Marcel wyjrzał zza krzaka, zobaczył mężczyznę samego, zapatrzonego w morze, i zamarł, bo wyglądało na to, że chyba nic z tego nie wyszło... Jednak wkrótce okazało się, że obawy były niesłuszne. Otóż gdy para przechadzała się powoli po plaży i pan zbierał się w sobie, żeby paść na kolana, pani nagle poczuła potrzebę udania się w ustronne miejsce na chwilę - to właśnie ten moment zobaczył Marcel :-D Później wszystko poszło jak z płatka - dziewczyna się zgodziła, również na natychmiastowy ślub, który odbył się w kapliczce. Sam budynek w środku może nie jest najpiękniejszy, ale cała sceneria dookoła jest oszałamiająca, więc od czasu do czasu przybywają tu pary gotowe złożyć przysięgę małżeńską. 





Widok z "pokoju" na wyspę Bazaruto

Ściana w "pokoju zabaw" dla dzieci













Dużo zdjęć wyszło, więc resztę pobytu w Mozambiku opiszę następnym razem! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...