czwartek, 27 listopada 2014

Suazi po raz trzeci - Park Narodowy Hlane

Bardzo lubię Suazi. Jest w tym malutkim królestwie jakiś urok, który do mnie przemawia. I nawet przy niespecjalnie sprzyjającej pogodzie miło spędziłam 2 dni w Królewskim Parku Narodowym Hlane na wschodzie kraju. 

Wspominałam w poprzednim marudnym wpisie, że wybraliśmy się tam z namiotem, ale jak się okazało - bez śledzi. A że padał deszcz, dość mocno wiało i szykowało się na burzę, to trzeba było ruszyć głową, jak ten nasz namiot (duży, bo mieszczący tak naprawdę 5 osób) przygwoździć do ziemi. Czasu było niewiele, bo robiło się ciemno. Oprócz nas na kempingu był tylko jeden namiot, lecz o ironio - jego właściciele również swoich śledzi zapomnieli! Ale udało nam się znaleźć ciężkie kamienie oraz przywiązać nasz przenośny dom do czego się dało. Efekt był następujący:


Potrzeba matką wynalazków ;-) A mieliśmy przed sobą cały tydzień z tym namiotem! Wracając jednak do Parku Hlane. Jest to stosunkowo niewielki rezerwat, w którym wprawdzie nie znajdziemy lampartów czy bawołów, ale są lwy, słonie, żyrafy, nosorożce, a także różne ptaki drapieżne, na przykład marabuty - jest to najdalej wysunięta na południe kolonia tych przedziwnych ptaków. Można spać na kempingu albo w rondawelach. Jest sklepik, restauracja i przemiła obsługa, choć tu naprawdę panuje czas afrykański - nikomu nigdzie się nie spieszy :-)

Ale Hlane to przede wszystkim przyroda, więc po prostu pozwolę zdjęciom przedstawić to przyjemne miejsce :-)


Bielik afrykański

Marabut w całej okazałości 

Imię tego lwa w siSwati oznaczało "Pochodzący z innego kraju"



Trzymiesięczna żyrafka :-)

Słoń z nieco innej perspektywy :-)

Młody nosorożec z mamą


Ten hipopotam przyglądał nam się bacznie - a my jemu!

Trochę zmarznięta parka bulbuli (po polsku - bilbil ogrodowy)
To była moja trzecia wizyta w Suazi, i czuję, że chyba ostatnia - bo już pewnie nie znajdę czasu, żeby tam ponownie zawitać... Ale widziałam już chyba wszystko, co chciałam, więc nawet jeśli się nie uda tam powrócić, to mam poczucie spełnionej misji :-)

wtorek, 25 listopada 2014

Polski turysta w Afryce

Postanowiłam podzielić się refleksją, bardzo jednostronną i wynikającą z jednego tylko doświadczenia, więc nie chodzi o generalizowanie, ale podczas urlopu przytrafiła nam się taka oto historia.

Pojechaliśmy na tydzień pod namiot, a pierwszym przystankiem było Suazi. Najpierw Ngwenya - przejście graniczne, niedaleko którego znajduje się fabryka szkła (wspominałam już o niej w innym wpisie). Przy samej fabryce (a właściwie fabryczce, bo jest bardzo niewielka), w której znajduje się też sklep, jest kilka innych malutkich sklepików z rękodziełem. Prowadzą je same panie i sprzedają biżuterię, ubrania i przedmioty ozdobne wszelakiego użytku, wszystko ekologiczne i wykonane ręcznie. W jednym sprzedawczyni zapytała, skąd jesteśmy. Na wieść, że z Polski, otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i wykrzyknęła: "Naprawdę? Dziś rano była tu grupa z Polski! Co za zbieg okoliczności!" Faktycznie, okoliczność to dość niecodzienna, bo w końcu ilu Polaków trafia do Suazi? Popatrzyłyśmy na siebie z psiapsiółką znacząco i zastanawiałyśmy się potem, gdzie ta grupa pojechała. Dotarliśmy później do Parku Narodowego Hlane, rozbiliśmy namiot (a właściwie przywiązaliśmy do drzewa, ławki i załadowaliśmy ciężkimi kamieniami, bo zbierało się na burzę, a my, jak się okazało, zapomnieliśmy śledzi...), a następnie zapisaliśmy się na safari z przewodnikiem o świcie następnego dnia. Jednak gdy o 4.30 zadzwonił budzik, okazało się, że nadal pada i wieje, więc podarowaliśmy sobie tę wycieczkę. Później jednak trochę się wypogodziło i udało nam się dołączyć do grupy o 11. Powiedziano nam w recepcji, że musimy na nich chwilę poczekać, bo jadą z innego obozowiska. Jak się pewnie już domyślacie - była to właśnie ta grupa z Polski... 14 osób z przewodniczką, wszyscy od ok. 45 lat wzwyż. Od momentu, gdy wsiedli do pojazdu, zaczęło się narzekanie: a że niewygodnie, że za wysoko, że mokro, i w ogóle jakoś zimno, co to ma być, przecież to Afryka, więc upał powinien być. A poza tym po co aż 2 godziny na safari?? Rozdzieleni byliśmy na dwa samochody, w naszym oprócz nas trojga i pary z Holandii siedziało pięcioro Polaków, z tym ich przewodniczka, reszta rodaków była w drugim samochodzie. Przez całe safari gadali, zrzędzili (ile można się patrzeć na tego słonia/lwa/marabuta?? Jedźmy już!) i w ogóle niespecjalnie się wysilali, żeby coś zobaczyć. Przewodniczka też nie wykazywała większego zainteresowania i tłumaczyła bardzo szczątkowo informacje podawane przez przewodnika. Bardziej pochłaniała ją rozmowa z jedną z pań, głównie o, za przeproszeniem, pierdołach niezwiązanych z safari. Nikt nie zadawał żadnych pytań na temat przyrody parku. Z ich pogaduszek wywnioskowałam, że to raczej początek ich wycieczki, że niektórzy byli kiedyś na safari w Kenii czy Tanzanii, ale nie było to w kontekście porównywania z Suazi, tylko tak wspomniane między wierszami. Nie wiem, po co właściwie przyjechali do tej Afryki, może po prostu mają pieniądze i muszą coś z nimi zrobić... Pojawiły się za to jakieś dziwne komentarze na temat ich kolegi, który siedział z przodu obok kierowcy-przewodnika, gdy ten drugi wstał i przesunął się bliżej pasażera, by przyjrzeć się jakiemuś zwierzęciu. Pani siedząca za mną z chichotem godnym nastolatki i ku wesołości pozostałych skomentowała, że pan Kazio (czy jak mu tam było) ma chyba powodzenie u czarnych, bo to nie pierwszy raz tak się ktoś do niego bliżej przysuwa... 

Po powrocie do bazy żadna z tych osób nie podziękowała naszym przewodnikom, chociażby za to, że przy raczej niesprzyjającej aurze mimo wszystko znaleźli nam słonie, żyrafy, pięknego lwa tuż przy drodze, marabuty i orły. Nawet się też nie pożegnali. Smutno mi się trochę zrobiło, bo choć nie byli wulgarni (oprócz tego durnego komentarza o panu Kaziu), nie przeklinali, to w ogóle nie rozumieli idei safari - że się nie gada bez przerwy, że warto się rozglądać i nasłuchiwać, że można przewodnikowi zadać różne pytania, i wreszcie - że oglądanie lwa w jego naturalnym środowisku z odległości 3 metrów to naprawdę jest coś niezwykłego. Ja mogłabym tam siedzieć i godzinę i się na niego gapić, taki był piękny :-) Myślę, że sporo w tym winy przewodniczki, która najwyraźniej też jeździ głównie po to, by sobie porządnie po polsku ponarzekać na to, co się da, a nie żeby zachęcić ludzi do odkrywania innego kraju. Mieszkała w Johannesburgu przez 10 lat i jak jej tak słuchałam, to doszłam do wniosku, że nie jest to osoba z otwartym umysłem, a raczej pojmująca świat bardzo wąsko, według ściśle określonych kryteriów i stereotypów. Miałam wrażenie, że nie wysiliła się, aby zanurzyć się trochę w kulturze tego kraju. Skoro mieszka się gdzieś tyle czasu, a potem decyduje się pokazywać to miejsce turystom, to chyba warto by było nie mierzyć wszystkiego polskimi normami. Inne nie oznacza gorsze, a taki obraz RPA wyłonił się z tych kilku komentarzy, które wygłosiła: nie przypominam sobie, żeby cokolwiek pochwaliła. Nie twierdzę, że wszystkim musi się tu podobać, ale skoro się jakoś specjalnie nie podoba, to po co być przewodnikiem??

Ech, starczy już tego marudzenia, ale musiałam dać upust frustracji ;-) Wydaje mi się, że jednak większość polskich turystów, którzy trafiają w tak odległe rejony, mają otwarte głowy i chcą chłonąć wrażenia, a nam się akurat trafiła ta mniejszość. Na zakończenie dodam tylko, że po prawie dwóch tygodniach psiapsiółka spotkała ich w swoim samolocie do Londynu! Ale na szczęście siedzieli w innej części ;-)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...