niedziela, 10 sierpnia 2014

Pocztówka z Afryki Zachodniej: Ghana

Lotnisko Kotoka w stolicy Ghany Akrze jest niewielkie, w hali przylotów jest trochę ponuro i obskurnie, ale kontrola paszportowa idzie sprawnie. Wprawdzie wirus Ebola jeszcze tu nie dotarł, ale na wszelki wypadek większość obsługi nosi lateksowe rękawiczki, a panie sprawdzające paszporty również maski. Na kontuarach stoją żele do dezynfekcji dłoni, na wszelki wypadek też korzystam. 


O tej porze roku jest stosunkowo chłodno, ok. 25 stopni, ale nadal wilgotność powietrza to ok. 80%. Przed budynkiem lotniska tłum taksówkarzy oferujących transport, ale na nas czeka bus z hotelu, więc grzecznie odmawiamy. Przyjmują to spokojnie do wiadomości, nikt się nie narzuca. W hotelowym lobby i w pokoju unosi się lekki zapach wilgoci i pleśni, ale jest czysto. W takim klimacie trudno oczekiwać, żeby wentylacja radziła sobie bez zarzutu. 

Na ulicach przez niemal cały czas panuje w mniejszy lub większy chaos. Flaga kraju wymalowana jest na kolumnach wiaduktów i wolnych murach. Na niektórych ogrodzeniach prośby o niezałatwianie potrzeb fizjologicznych w tym miejscu, więc panowie siusiają dwa metry dalej. Stojąc w korku, można nabyć różne rzeczy od sprzedawców przechadzających się wśród trąbiących samochodów. Kosze na głowach kobiet i mężczyzn pełne są orzeszków ziemnych, wody, suszonych bananów, w rękach dzierżą torby jabłek, pliki kart telefonicznych, czekolady, piłki nożne w narodowych barwach, a nawet oprawione w pozłacane ramki plakaty z listą najpiękniejszych imion Świadków Jehowy. Minibusy, ten typowo afrykański środek transportu, oblepione są różnymi hasłami, od Allahu Akbar, Jesus Loves You i cytaty z Biblii po reklamy kościołów i oferty porad prawnych, finansowych i medycznych. Oprócz tego taksówki sklecone z różnokolorowych skrawków blachy, ciężarówki i autobusy miejskie miejscami tak przerdzewiałe, że trudno uwierzyć, że nadal jeżdżą. Na murach wielkie banery reklamujące nowe inwestycje mieszkaniowe, a przy rondzie plakat zachęcający do podjęcia studiów na Ukrainie. Główna zasada ruchu drogowego: kto pierwszy, ten lepszy. Jeśli jest miejsce, należy je jak najszybciej zająć. Przy jezdni, na chodnikach i trawnikach, kury, psy, kozy i stragany z jedzeniem, napojami, ogólnym mydłem i powidłem.

Wiele kobiet nosi tradycyjne stroje. Ghana słynie z przepięknych kolorowych tkanin, miło jest widzieć na ulicach panie w takich wspaniałych sukniach. Nie miałam przy sobie aparatu fotograficznego, więc pożyczam zdjęcie z internetu:

Źródło: bestlateststyle.com

Źródło: wikipedia
W drodze do hotelu mijamy pałac prezydencki, zwany Flagstaff House. Wygląda trochę tak, jakby znalazł się w tym mieście przez przypadek i powinien raczej stać w Chinach albo Korei Północnej. Kosztowną budowę sfinansował jednak indyjski kontraktor, a kształt budynku ma przypominać tradycyjny ghański stołek. Teren wokół niego jest ogromny i wydaje się pusty. 

By ominąć zakorkowaną obwodnicę, jedziemy okrężną drogą przy jednym z większych townshipów w Akrze. Jednak choć na pierwszy rzut oka wygląda podobnie do tych w RPA, kolega mieszkający w Akrze od dwóch lat mówi, że w przeciwieństwie do slumsów południowoafrykańskich, do których nie uda się żaden obcokrajowiec (zwłaszcza biały), któremu życie miłe, w stolicy Ghany można spokojnie się po nich przechadzać i nikt nie będzie nas zaczepiał. Oczywiście po zmroku lepiej nie ryzykować, ale w ciągu dnia nie ma problemów. Rzeczywiście, odnoszę wrażenie, że Ghańczycy są narodem bardzo przyjaznym, ale w sposób dość specyficzny. Nie są specjalnie wylewni i towarzyscy, po prostu każdy robi swoje i nie zawraca innym niepotrzebnie głowy. Sprzedawcy nie są nachalni, uśmiechają się, gdy nie chcę kupić batonika, i idą dalej. Nikt mi się specjalnie nie przyglądał, mój kolor skóry wydawał się nie mieć żadnego znaczenia. Obcokrajowcy mieszkający w Akrze zgodnie przyznają, że czują się tam bardzo bezpiecznie. Ja też odniosłam takie wrażenie. W Pretorii czy Johannesburgu nie mogłabym późnym wieczorem z dwiema koleżankami łapać taksówki z ulicy (w przypadku Pretorii nie byłoby to możliwe głównie dlatego, że tu właściwie nie ma taksówek). Okazało się, że nasz kierowca nie wiedział za bardzo, gdzie jest nasz hotel, więc wysadził nas na kolejnym skrzyżowaniu, żebyśmy sobie znalazły inną taksówkę, co zajęło nam około minuty. 

To była moja druga wizyta w Ghanie, ale mam nadzieję jeszcze tam wrócić. W Akrze wyczułam pozytywne wibracje - również muzyczne, bo wszyscy taksówkarze mieli radia rozkręcone na cały regulator. Energetyczne rytmy azonto i hiplife pomieszane z dancehallem, hip hopem i reggae niosły się po mokrych od deszczu zatłoczonych ulicach, wśród wszechobecnych klaksonów. To zupełnie inna Afryka.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...