poniedziałek, 2 czerwca 2014

Kim są Namibijczycy?

Jak sobie wyobrażacie Namibijczyka? To, że ten kraj znajduje się w Afryce, wcale nie znaczy, że wszyscy mieszkańcy wyglądają jak typowi czarnoskórzy Afrykańczycy. Choć pod względem populacji jest to niewielki naród (ok. 2.2 miliona ludzi na terenie o powierzchni 825,615 km2 - czyli ok. 3 osoby na 1 km2) to jednak jest on bardzo zróżnicowany - i kolorowy. Podczas mojej wycieczki natknęłam się na kilka z wielu grup etnicznych: Owambo, Herero, Himba, Nama, Damara i oczywiście - na białych.

Owambo stanowią ok. połowy populacji Namibii; część z nich mieszka także w Angoli. Ale nawet oni nie są jednolici, bo tak naprawdę są grupą składającą się z dwunastu różnych plemion, mówiących różnymi dialektami Oshivambo. Są to ludy Bantu, przybyłe z Afryki Wschodniej w XVI wieku. Zajmują się zarówno rolnictwem, jak i hodowlą bydła, prowadzą też często małe bary i handlują na targach żywności. Nasi przewodnicy byli Owambo, ale niestety nie palili się specjalnie do rozmowy i nie udało mi się dowiedzieć więcej od nich samych... 


Ta pani nie była w nastroju do integracji z nami...

Chyba najbardziej znanym ludem Namibii są Himba. Z pewnością wielu z Was widziało ich zdjęcia w czasopismach podróżniczych czy w niemal każdym artykule o tym kraju. Himba rzucają się w oczy, ponieważ skóra ich kobiet jest czerwona za sprawą otjize - czegoś w rodzaju kremu z masła, popiołu i ochry. Kobiety Himba nakładają tę pastę także na włosy. Otjize praktycznie nie ma zapachu i chroni skórę przed słońcem, a jej kolor symbolizuje życie - jest taki sam, jak kolor ziemi. Miałam okazję odwiedzić wioskę Himba w okolicach miejscowości Kamanjab w regionie Kunene. Nie to jest wprawdzie oryginalna osada, raczej replika, ponieważ Himba żyją na północnym-zachodzie, przy granicy z Angolą, ale jak nam wytłumaczył Tunde, nasz przewodnik przybyły właśnie z tamtych stron, ludzie prowadzą tu tradycyjny tryb życia, a poza tym jest to także sierociniec. W tej chwili znajduje się tam ok. 30 dzieci z różnych ludów, a opiekują się nimi kobiety Himba. Ja z jednej strony bardzo chciałam zobaczyć ten niezwykły lud, lecz z drugiej bałam się trochę, że zastanę coś w rodzaju skansenu na pokaz dla turystów. Na szczęście okazało się, że życie toczy się tu tak samo, jak w typowej wiosce Himba, z tą jedynie różnicą, że z okazji naszego przybycia kobiety zabrały się za pokazywanie nam, czym się zazwyczaj zajmują (bo nie spędzają przecież całego dnia na wyplataniu ozdób czy układaniu włosów; w momencie, kiedy tam przybyliśmy, czyli ok. 15, trwała popołudniowa siesta). Mężczyźni byli wtedy w polu z bydłem, więc zobaczyliśmy kilku z nich dopiero przy wyjeździe, gdy wracali do wioski. Dodam jeszcze, że do Himba nie przyjeżdża się z pustymi rękami. Ale nie daje się też pieniędzy - wystarczy mąka, cukier, kawa, cukierki dla dzieci, a także papierosy - starsze panie bardzo lubią sobie zapalić ;-)



Himba nie noszą za wiele ubrań, jedynie skórzane spódniczki oraz ozdoby na szyję, kostki i nadgarstki. Dlatego właśnie smarują się otjize, bo słońce jest bezlitosne. Dziewczyna na zdjęciu po prawej ma 16 lat i jak wszyscy członkowie plemienia, którym już wyrosły stałe zęby, nie ma dolnych jedynek. Nie z powodu jakiegoś genetycznego braku w uzębieniu - po prostu się je wybija. Wytłumaczono nam, że jest to zabieg konieczny (aczkolwiek bardzo bolesny, bo bez żadnego znieczulenia), by Himba mogli poprawnie mówić w swoim języku (który jest dialektem języka Herero). Wybicie dolnych jedynek ułatwia wymowę. Uważam to za poświęcenie godne podziwu! Tak na marginesie - oprócz naszego przewodnika nikt w wiosce nie mówił w żadnym innym języku poza Himba.




Ciekawym doświadczeniem była dla mnie demonstracja zabiegów higienicznych. Tam, gdzie żyją Himba, dostęp do wody jest ograniczony, więc nie mogą sobie pozwolić na luksus kąpieli. Woda to świętość i użycie jej do mycia byłoby bluźnierstwem. Jednak żadna ze spotkanych kobiet nie pachniała nieprzyjemnie, wręcz przeciwnie - unosił się wokół nich lekki ziołowy zapach. Bo oprócz smarowania ciała otjize to właśnie dymu ze spalonych ziół oraz popiołu używają kobiety Himba do "kąpieli". Aby na przykład umyć pachy, nachylają się tą częścią ciała nad rozżarzoną mieszanką. Ciepło wywołuje pocenie, które w tym przypadku ma charakter oczyszczający - trochę jak sauna. Zabieg ten jest wykonywany codziennie wewnątrz chaty, a dym pomaga dodatkowo w odstraszaniu owadów i zwierząt.
Himba można oczywiście spotkać nie tylko w wioskach, bo muszą też czasem udać się do miasta. Natomiast nie spodziewałam się zobaczyć kobiet Himba w stolicy kraju, Windhoek, przechadzających się w nowoczesnym centrum handlowym. Było ich dwie, każda z jednym małym dzieckiem, i nie miały na sobie nic oprócz skórzanych spódniczek i ozdób. Dzieci dreptające obok miały tylko przepaski ze sznurka na biodrach. Szły tak sobie, rozmawiając wesoło, podczas gdy wszyscy dookoła ubrani byli w typowe zachodnie ciuchy. Nikt nie zwracał na nie uwagi, każdy szedł w swoją stronę.




O Himba można by tak jeszcze długo, ale przejdę już do kolejnego arcyciekawego ludu - Herero. Tu znów wyróżniają się kobiety, ale w zupełnie innym stylu, niż Himba (choć są to ludy spokrewnione). Noszą one długie suknie w stylu wiktoriańskim, często bardzo ozdobne, a na głowie charakterystyczne kapelusze z wałkiem. Widziałam dwie takie panie w supermarkecie w miasteczku Okahandja - ich stroje mieniły się od naszytych cekinów i koralików. Były bardzo wysokie i poruszały się z niezykłą gracją, co jest o tyle godne podziwu, że cały ubiór tak naprawde składa się z kilku warstw spódnic i halek. To oczywiście optycznie powiększa kobietę Herero (co akurat jest pożądanym efektem), ale także bardzo grzeje w gorące dni (co już bywa torturą). Skąd więc ten strój? Otóż pod koniec XIX wieku tereny obecnej Namibii skolonizowali Niemcy (o historii napiszę jeszcze w kolejnym odcinku), i wkrótce protestanccy misjonarze narzucili Herero ówczesny europejski styl ubierania się. Jednak kobiety Herero zagrały na nosie swoim oprawcom, odpowiedzialnym za wymordowanie 75% tego ludu - zaadaptowały ten strój jako część swojej kultury i do dziś bardzo pieczołowicie dbają o zachowanie tej tradycji, która ma przypominać o bolesnej przeszłości, z której Herero jednak wyszli zwycięsko, bo przetrwali. Mężczyzna Herero, z którym mieliśmy okazję porozmawiać, powiedział nam, że dla ich kobiet jest to kwestia honoru. Suknie i kapelusze noszą wyłącznie kobiety zamężne i często wskazują one na ich status. Zabawne, że podobno zazwyczaj do wykonania wałka w nakryciu głowy używa się... zrolowanej gazety :-) A sam wałek symbolizuje krowie rogi; bydło jest bardzo ważnym elementem życia Herero i Himba.



W Namibii zetknęliśmy się również z białymi mieszkańcami kraju, dla których pierwszym językiem jest zazwyczaj afrikaans. Są to potomkowie osadników europejskich, głównie Niemców i Brytyjczyków, a także Południowoafrykańczyków, którzy też skolonizowali tereny Namibii. Na kempingu Oppi-Koppi w Kamanjab, gdzie nocowaliśmy, znajdował się bar. W pewnym momencie pojawiła się w nim grupa mężczyzn, którzy po paru piwach, tudzież mocniejszych trunkach, zaczęła grać w kości. Ostatecznie dosiedli się do nas i graliśmy w jakąś zupełnie dla nas niezrozumiałą grę z coraz głośniejszymi i rubasznymi, ale jednocześnie przesympatycznymi białymi Namibijczykami. Wszyscy mówili w afrikaans i nie mogli się nadziwić, że ja mieszkam w RPA, i to w Pretorii, i nie znam tego języka. To zresztą była reakcja niemal wszystkich ludzi, na których się natknęliśmy. Kręcili z niedowierzaniem głowami, ale udawało mi się ich udobruchać informacją, że zamiast tego języka nauczyłam się paru zwrotów w isiZulu i Setswana ;-)

Choć Himba wydają się być najbardziej znanym ludem Namibii, to nie oni najbardziej oddziaływali, i nadal oddziałują, na moją wyobraźnię. Dobrych kilka lat temu przeczytałam bardzo ciekawą książkę włoskiego reportera Riccardo Orizio, włoskiego reportera, pt. "Zaginione białe plemiona" (Wydawnictwo Czarne). To z niej dowiedziałam się o istnieniu Basterów z Rehoboth i od tamtej pory jakoś nie mogłam przestać o nich myśleć. Do Rehoboth wprawdzie nie dotarłam, ale w Swakopmund na wybrzeżu widziałam jedną panią i moja ciekawość została w minimalnym stopniu zaspokojona. Włosy miała typowo afrykańskie, wełniste - ale rudawe. Kolor skóry - kawa z mlekiem. I do tego zielone oczy. 

Jeśli nazwa Baster kojarzy Wam się z angielskim słowem "bastard" - to słusznie, bo baster też oznacza bękarta. Są to potomkowie białych osadników i lokalnych ludów afrykańskich, głównie buszmenów (Khoikhoi). Rezultat tej mieszanki jest taki, że czasami mówi się o Basterach jako najpiękniejszych ludziach na świecie. Nie wszyscy wyglądają tak, jak ta pani, którą ja widziałam, miewają ciemniejszą skórę albo włosy. Zdjęcie poniżej dobrze pokazuje, że mogą się różnić między sobą, ale urody im na pewno nie brakuje.

Źródło: http://www.tomknoxbooks.com/marks-of-cain/marks-of-cain-the-bastards-of-rehoboth/
Basterowie są bardzo dumnym ludem i aktywnie walczą o autonomię polityczną. Mają swoją flagę i radę, której przewodniczący, noszący tytuł Kaptein, reprezentuje Basterów w Organizacji Narodów i Ludów Niereprezentowanych (UNPO). Zainteresowanych odsyłam na ich stronę: http://www.rehobothbasters.org/ 

Na początku wpisu wspomniałam o jeszcze kilku nacjach zamieszkujacych Namibię. Skupiłam się na tych, których miałam okazję spotkać i poznać, natomiast na zakończenie wspomnę jeszcze o Nama. To lud Khoikhoi, przez Europejczyków nazwanych Hottentotami. Zamieszkują oni tereny obecnej Namibii południowej i RPA od wieków. Ich język (którym posługują się także Damara) jest bardzo charakterystyczny ze względu na kliknięcia językiem (mlaski). Gdy robiliśmy zakupy przed odwiedzinami w wiosce Himba, obsługa sklepu składała się z kobiet Damara, więc miałam okazję usłyszeć ten niezwykły język. Ale o Nama piszę też dlatego, że jedną z najważniejszych postaci w historii walki o niepodległość Namibii był Hendrik Witbooi, wódz pochodzący z tego ludu właśnie. W swojej społeczności był znany jako Khaob !Nanseb /Gabemab (wykrzyknik i ukośnik odzwierciedlają mlaski), a obecnie jego twarz znajduje się na wszystkich banknotach.

Podzielę się jeszcze z Wami informacjami o stolicy Namibii i historii tego kraju. W nowym wpisie oczywiście! :-)

niedziela, 1 czerwca 2014

Zakes Mda "The Heart of Redness"

Zakes Mda (właśc. Zanemvula Kizito Gatyeni Mda) to południowoafrykański powieściopisarz, poeta, autor sztuk teatralnych, działacz społeczny, a także wykładowca uniwersytecki. Urodził się w Prowincji Przylądkowej Wschodniej, a dzieciństwo spędził w Soweto i w Lesotho. Pierwszą sztukę, "We Shall Sing for the Fatherland", opublikował w 1978 r. Otrzymał stypendium na studia na Uniwersytecie w Ohio, gdzie zdobył dwa tytuły magisterskie: w dziedzinie teatru oraz komunikacji masowej. Następnie przez kilka lat pracował w Lesotho, gdzie prowadził projekt Teatr dla Rozwoju. Zdobyte w ten sposób doświadczenia posłużyło mu za temat pracy doktorskiej, którą obronił na Uniwersytecie Kapsztadzkim w 1989 r. Mda pracował na uniwersytetach Durham, Yale oraz Witwatersrand w RPA; obecnie jest profesorem kreatywnego pisania na Uniwersytecie w Ohio. Jest też jednym z członków-założycieli African Writers Trust, organizacji non-profit z siedzibą w Londynie, która ma na celu zbliżenie autorów afrykańskich z kontynentu z tymi z diaspory. Powieści Mda zostały przetłumaczone na 21 języków.



Powieść "The Heart of Redness" to właściwie dwie historie, jedna dziejąca się współcześnie, a druga w XIX wieku. Camagu po wielu latach pobytu w USA wraca do nowej RPA z nadzieją, że będzie mógł wykorzystać swoją wiedzę i doświadczenie w budowaniu demokratycznego społeczeństwa. Spotyka go jednak rozczarowanie, ponieważ w RPA po upadku apartheidu liczą się przede wszystkim koneksje. Camagu jest Afrykaninem, ale nie był obecny gdy "tańczono taniec zwycięstwa", czyli nikogo nie zna i jego również nie zna nikt. Rozgoryczony udaje się na poszukiwanie tajemniczej kobiety, którą widział jedynie raz, ale zawładnęła ona jego umysłem. W ten sposób trafia do wioski Qolorha-by-Sea w prowincji Eastern Cape, zamieszkałej przez lud amaXhosa. Mieszkańcy są ze sobą skłóceni od czasów wojen między amaXhosa a Brytyjczykami w połowie XIX wieku. Pojawiła się wtedy prorokini Nongqawuse (postać autentyczna), co spowodowało podział mieszkańców na jej zwolenników (Wierzących) i przeciwników (Niewierzących). Sto lat później konflikt ten jest nadal żywy i powoduje spięcia i dysputy między dwoma starymi wodzami: Zimem (Wierzący) i Bhonco (Niewierzący). Głównym punktem sporu jest teraz pomysł budowy kompleksu rozrywkowego, który miałby przyciągnąć turystów i pomóc wiosce w rozwinięciu infrastruktury. Zim i jego zwolennicy są przeciwni temu projektowi, który widzą jako zamach na tradycyjny tryb życia i świętość wielu miejsc i roślin wokół wioski, natomiast Bhonco wierzy, że najwyższy czas odrzucić prymitywne metody i wierzenia, i podążać ku nowoczesności. Camagu znajduje się w ogniu tego konfliktu, a jego pozycja staje się z czasem trudniejsza, gdy wioska spekuluje na temat jego romansu z córką Bhonco, wyniosłą nauczycielką Xoliswą Ximiyą, podczas gdy on jest coraz bardziej zafascynowany zmysłową córką Zima, Qukezwą.

Mda maluje bardzo żywy, choć jednocześnie poetycki obraz XIX-wiecznej wioski Qolorha i tragicznych skutków proroctw Nongqawuse. Nakazała one zniszczenie pól uprawnych i wybicie bydła, by umożliwić nadejście armii przodków, którzy na nowo zapełnią spiżarnie jeszcze lepszym zbożem i zwierzętami, a także zmiotą brytyjskie wojska z powierzchni ziemi. Autor przeplata opowieść o tych czasach z współczesnością, jednak nie wprowadza to zamętu, a raczej ułatwia zrozumienie obu stron konfliktu. Sam tytuł książki nawiązuje do "Jądra ciemności" Conrada ("The Heart of Darkness"), więc gdyby wyszła kiedykolwiek po polsku, miałaby pewnie tytuł "Jądro czerwieni". Czym więc jest ta czerwień? To po prostu esencja kultury Xhosa, dla jednych synomim świętości, dla drugich - symbol zacofania. Czerwona spódnica na przykład to jeden z charakterystycznych elementów stroju narodowego, a w książce przedmiot sporu między Bhonco, adwokatem postępu, i jego żoną, która postanawia powrócić do tradycyjnego ubioru. W swojej powieści Mda odczarowuje stereotyp "jądra ciemności" - czerwień jest może w jakiś sposób prymitywna, ale nie znaczy to, że jest zła. Autorowi udaje się zachować równowagę i nie gloryfikować potrzeby zachowania tradycji, a raczej pokazać zarówno dobre, jak i złe tego strony. Można mieć dostęp do bieżącej wody i prądu, i jednocześnie praktykować dawne wierzenia i chronić swoją historię. Wspólnym wysiłkiem da się wypracować kompromis, na którym mogą skorzystać obie strony. To właśnie Camagu ma szansę być katalizatorem zmian, które mogą doprowadzić do zażegnania ponadwiekowego sporu.

Choć tematyka tej powieści wydaje się bardzo poważna, jest w niej także spora dawka humoru i ironii. Pojawiają się nawet elementy realizmu magicznego, ale jednocześnie Mda wykazuje się świetną znajomością historii i kultury amaXhosa. Jego bohaterowie wzbudzali u mnie różne uczucia, ale żadna postać nie jest jednowymiarowa. To z jednej strony wycieczka w zupełnie inny świat, a z drugiej bardzo uniwersalna opowieść o poszukiwaniu - i próbie zachowania - własnej tożsamości. 

"The Heart of Redness" została po raz pierwszy wydana w 2000 roku i w kolejnym roku otrzymała m.in. Commonwealth Writers' Prize za powieść afrykańską oraz nagrodę południowoafrykańskiego tygodnika "The Sunday Times" za najlepszą powieść.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...