poniedziałek, 30 grudnia 2013

2013 - to był ciekawy rok!

Postanowiłam zrobić coś w rodzaju podsumowania roku, ale bardziej pod kątem ciekawych czy ważnych wydarzeń i miejsc, które odwiedziłam. Bo oczywiście poprzednie postanowienia noworoczne, że będę chodzić regularnie na siłownię, lepiej się odżywiać, pić mniej wina itp. nie zostały zrealizowane ;-)

Rok 2013 rozpoczęliśmy od powiększenia rodziny - czyli nabycia kota ;-) Zastanawialiśmy się nad psem, ale doszliśmy do wniosku, że kot jest jednak mniej wymagający, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę nasze częste wyjazdy i niejednokrotnie późne powroty to domu. Kot jest z minischroniska - kilka pań emerytek w Pretorii zbiera z ulicy bezpańskie koty, zajmuje się nimi, aż wrócą do formy, a następnie oddają do adopcji. Tak wyglądał, gdy go przynieśliśmy do domu:




A tak wygląda teraz :-)



Kolejnym ważnym nabytkiem był namiot. W RPA kempingów jest mnóstwo, w każdym parku narodowym, rezerwacie przyrody czy innym pięknym miejscu w sercu natury można rozbić namiot w komfortowych warunkach (są dobrze utrzymane łazienki, stanowiska do grillowania, często też restauracje, sklepy, baseny, a nawet kuchnie). I nie chodzi tu o byle jaki namiocik dwuosobowy, z którym tu przyjechaliśmy - ludzie patrzyli na nas z rozbawieniem, bo tu namiot to jak drugi dom, więc trzeba się postarać. No to dostosowaliśmy się - mamy namiot 5-osobowy, krzesła, stolik, nietłukące się naczynia, zestaw latarek, wielkie plastikowe pudło na jedzenie, różne świece i inne odpędzacze owadów, umiemy rozpalać węgiel i drewno na grillowanie i ognisko, zawsze mamy ze sobą wino i cider. I wtedy można naprawdę się delektować pięknymi okolicznościami przyrody :-) Choć gdybyśmy chcieli naprawdę wtopić się tłum, to potrzebowalibyśmy jeszcze anteny satelitarnej (żeby nawet w buszu móc oglądać rugby albo krykieta), rozkładanego zestawu zlew-szafki-suszarka i baseniku ogrodowego ;-)



Ten rok był także pełen bliskich spotkań z dzikimi zwierzętami i przyrodą w ogóle. Oprócz opisanej już wcześniej wyprawy na piesze safari, podczas którego widzieliśmy całą Wielką Piątkę, niemal każda wycieczka "za miasto" ma element "dzikości". Tu chyba wystarczą same zdjęcia :-)


Kameleon, na którego niechcący nadepnęłam...




 
Mały krokodylek


Tajemnicza gąsienica w Parku Narodowym West Coast

Ogon płetwala błękitnego - niestety zachlapało mi obiektyw...
Ta mała foczka wygrzewała się na plaży w Nordhoek

Pingwiny z Boulders Beach



Antylopy bontebok


 









Drzewa koralowe
Pawiany wejdą wszędzie, a nuż znajdzie sie jakieś jedzenie...

Jeden z wielu baobabów w Parku Narodowym Mapungubwe


 Lampart na drzewie!


Poza zawsze zadziwiającą naturą odkryłam też rozrywkową stronę Johannesburga na międzynarodowym poziomie. W październiku odbyła się druga edycja festiwalu Vodacom in the City. W samym centrum miasta, przy Muzeum Afryki, na jedną noc zorganizowano strefę muzyczną. Wystąpili m.in. Alt-J, Skunk Anansie i The Hives. Ci sami artyści plus wielu innych zagrali też na dużo większym festiwalu Rocking the Daisies, który ma miejsce na terenie winnicy Darling w prowincji Western Cape. W Johannesburgu atmosfera była bardzo sympatyczna, a organizacja naprawdę całkiem niezła. Toi-toie i kolejki do nich przypominiały mi Open'era ;-) Pogoda też dopisała, i choć po zakończeniu koncertów jak zwykle zapanował chaos komunikacyjny (znalezienie naszej taksówki zajęło nam sporo czasu, bo kierowca nie bardzo miał pojęcie, gdzie się znajduje), to i tak świetnie się bawiliśmy. Jednak jeden element rzucał się w oczy: zdecydowana większość publiczności była biała i bardzo młoda. Nie do końca wiem, z czego to wynikało, bo bilety nie były drogie jak na tutejsze warunki, ale wydaje mi się, że kultura koncertów na otwartym powietrzu jest jeszcze nowa i może nie wszyscy się jeszcze z tym zjawiskiem oswoili.




Koniec roku zdominowała oczywiście śmierć Mandeli. Pisałam już to tym, co się działo, ale nie wrzucałam zdjęć, więc teraz jest na to dobry moment!


Ulica Vilakazi w Soweto w niedzielę 8 grudnia - tu Mandela mieszkał przez pewien czas

Przed domem Mandeli w Soweto




Wiele osób oprócz kwiatów zostawiało też listy i podziękowania
Stadion FNB w Soweto tuż przed rozpoczęciem oficjalnej ceremonii pożegnalnej

W 2013 roku byłam też w Durbanie i w Kapsztadzie (kilka razy), po raz drugi przejechałam słynną Garden Route, dwa razy zawitałam do Parku Narodowego West Coast, który jest chyba moim ulubionym miejscem w RPA (jak na razie), zjadłam nieziemską kolację w Test Kitchen w Kapsztadzie (http://www.thetestkitchen.co.za/) i przejechałam się po winnicach Franschhoek (http://winetram.co.za/). Zdążyłam też zawitać do Polski :-) Zdjęć mam tysiące, więc już więcej nie wrzucam! Był to rok bogaty w wydarzenia i podróże po RPA, więc na 2014 planujemy wojaże po regionie. W planach jest Namibia i Lesotho, może zmieści się też Botswana lub Zimbabwe. Czasu jest niewiele, a tyle miejsc mamy do odwiedzenia! Marzy mi się też Mozambik (choć tam teraz znów trochę niespokojnie) oraz Madagaskar. Z RPA popularnym kierunkiem jest też Mauritius, ale jeśli w ogóle tam dotrzemy, to prędzej pod koniec pobytu tutaj. Nie lubię kurortów, ale na szczęście tę bardzo ciekawą wyspę można też zwiedzić w nieco inny sposób - po prostu wynająć samochód, spać w b&b i rozkoszować się pyszną lokalną kuchnią. Ale to już raczej w 2015! 

Przeglądając zdjęcia to tego posta dotarło do mnie, jak wiele już widziałam i jak wiele mam jeszcze do opowiedzenia! O niektórych sytuacjach już zdążyłam zapomnieć, całe szczęście, że są udokumentowane :-) Teraz pozostaje mi życzyć wszystkim pozytywnego zakończenia tego roku, radosnego rozpoczęcia nowego, i wspaniałych chwil w 2014! Ja będę go witać ze znajomymi w Pretorii w jednym z sympatycznych klubów, więc zapowiada się dobra impreza! :-)

niedziela, 29 grudnia 2013

Święta, Święta... i po Świętach ;-)

W Polsce, z tego, co wiem, zimowa aura się nie objawiła w tym roku, a my tutaj z kolei też nie mamy najlepszej pogody. Dziś leje, jest szaro i dość chłodno, jak na tę porę roku, bo ok. 20 stopni. Przez cały ten tydzień pogoda jest w kratkę. W ubiegłym roku było bardzo upalnie, w Wigilię 38 stopni, w końcu Boże Narodzenie wypada w środku lata. I jest to też sezon urlopowy, więc nie ma tu takiej atmosfery, jak w na północnej półkuli. Południowoafrykańczycy mają średnio 15 dni urlopu na rok, więc kulminacja następuje właśnie od połowy grudnia do połowy stycznia. Pretoria jest w tym czasie jeszcze spokojniejszym miastem, niż zazwyczaj, bo nie ma w ogóle korków - szkoły są zamknięte na okres wakacyjny (rok szkolny tutaj jest od stycznia do grudnia), urzędy działają na pół gwizdka, bo większość pracowników wybywa w rodzinne strony albo na wybrzeże, od Kapsztadu po Durban. Nie jest to więc najlepsza pora na wizytę w tych rejonach, bo tłok na plażach jest niemiłosierny. 

Świąteczne dekoracje pojawiają się w sklepach już w październiku. Wygląda to co najmniej kuriozalnie, kiedy przy wejściu do centrum handlowego czy supermarketu stoi wielki Mikołaj z brodą czy sztuczna choinka. A w grudniu zaczynają lecieć świąteczne hity, co już zupełnie nie pasuje do klimatu. To było moje drugie Boże Narodzenie tutaj i chyba mi wystarczy na jakiś czas ;-) Mimo że duża część społeczeństwa to chrześcijanie, zazwyczaj mówi się o okresie świątecznym "holiday" albo "festive season". To przede wszystkim czas odpoczynku i możliwość spędzenia czasu z rodziną, kwestia religijna schodzi często na drugi plan. To, co mi się z kolei podoba, to lokalna interpretacja choinki. Jako że świerków czy jodeł tu nie ma, zaadaptowano na tę okazję baobab. W wielkim centrum handlowo-biznesowym w Sandton (część Johannesburga) wyglądał w tym roku tak (zdjęcie z internetu, nie mojego autorstwa): 



Uważam, że jest to bardzo fajny pomysł. My też chcieliśmy nabyć mniejszą wersję, ale nie udało nam się, więc przystroiliśmy zakupiony w ubiegłym roku stożek z uschniętych gałęzi, co dało taki oto efekt :-)


Ja się znów w tym roku wysiliłam i zrobiłam pierogi z kapustą i grzybami (w sklepach jest normalnie niemiecka kapusta kiszona w słoikach) oraz sałatkę jarzynową, bo znalazłam też ogórki kiszone (również niemieckie, ale nie ma co wybrzydzać ;-)). Ponownie też połączyliśmy polską i brytyjską tradycję, stąd bucks fizz na zdjęciu (szampan z sokiem pomarańczowym, który pije się na rozpoczęcie pierwszego dnia świąt). I mimo że spędziłam bardzo miło ten czas ze znajomymi, to jednak brakuje tu trochę tej magii świąt. Nie znoszę zimy i śniegu, ale to jest ten czas w roku, kiedy taka pogoda jest jedyną właściwą! No bo jak tu chodzić w klapkach i szortach w Boże Narodzenie. Tak więc w przyszłym roku poproszę śnieg na święta w Polsce! :-)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...